sobota, 22 czerwca 2013

Czas na odrobienie zaległości w podróży

Plan podróży po Tajwanie, który przygotowałam ponad 3 miesiące temu na wizytację rodziny, w wyniku działania różnych czynników, nie został zrealizowany w stu procentach, nie udało się m.in. pojechać do kilku miejsc w okolicach Tajpej. Ja w większości już byłam, ale na liście widniały też takie, których nie miałam szansy wcześniej zobaczyć. Stąd też postanowiłam, że jedyny przedstawiciel grupy turystycznej z Katowic, uzupełnię pewne braki. Wystarczyło tylko znaleźć kompana podróży, którym została Kasia (z wcześniej przeprowadzonego wiedziałam, że też nie była jeszcze w tych miejscach) i w drogę. A gdzie? Na północny-wschód, w tereny złotych i czarnych kopalni, a będąc już bardziej precyzyjnym, do Shuinandong 水湳洞 i do Jiufen 九份 (chociaż tam akurat już byłam, tutaj opis na drugim blogu, ale nie zaszkodzi zobaczyć jeszcze raz).
Wiejąca starością maszyna do kupowania biletów kolejowych na bliskie dystanse
Ale można też pojechać do San Diego
Do wybranych przeze mnie celów, Kasia dołożyła też Houtong 猴硐, miasteczko zwane kocią wioską 貓村, a znajdujące się w okolicy. W przeszłości nazwa miejscowości była zapisywana (teraz się przyglądajcie znakom) Houdong 猴洞, co oznaczało małpia jaskinia, później zmieniono nazwę na Houtong 猴硐, gdyż górnikom (o tych zaraz) nie podobało się, że w znakach jest element wody (ta jest niemile widziana w szybach kopalni). W 1962 r. ponownie zmieniono nazwę - tym razem wyrzucono małpę, gdyż uznano to słowo za niewłaściwe. Nic więc nie zostało z pierwszej nazwy, a było 侯硐. Jednak niedawno mieszkańcy upomnieli się o przywrócenie dawnej nazwy, tej z małpą ale bez wody. W związku z tym obecnie tablica na dworcu kolejowym pokazuje dwie nazwy, 猴硐 / 侯硐 . To taka ciekawostka nazewnicza.
Teraz skąd te koty, a nie na przykład małpy? Od początku. W Houtong znajdowały się niegdyś duże pokłady węgla kamiennego (kopalnia Ruisan 瑞三) i w czasach intensywnego rozwoju tajwańskiej gospodarki (jeszcze w latach rządów japońskich), gdy węgiel kamienny był głównym źródłem energii, Houtong był prosperującym miasteczkiem, do którego przenosiło się za pracą wielu ludzi. Jednak w latach 90. przemysł węglowy zaczął upadać, a Houtong - pustoszeć. Młodzi ludzie opuszczali miasteczko, nie widząc tu żadnych perspektyw na przyszłość. Władze podjęły pewne kroki by chronić żyjące pomniki historii górnictwa, czyli kopalnie; a mieszkańcy dorzucili do tego dodatkowy wabik na turystów - czyli koty. Wszystko zaczęło się około 5 lat temu, gdy pewien miłośnik kotów skrzyknął parę osób, by dać schronienie porzuconym kotom. No i tak już jakoś poszło. Do tego doszły kocie figurki, kocie pamiątki, kocie dzbanki i inne kotowate (ale uwaga, nie ma Hello Kitty!).  Tajwańczycy nie hodują zwierząt domowych na dużą skalę, więc takie zbiorowisko kotów jest dla nich atrakcją. Jednak w mojej ocenie miasteczko nie rozwinęło jeszcze w pełni skrzydeł i jeszcze wiele można tu zrobić. Tak czy siak, kocie atrakcje pomogły i teraz przyjeżdża tu całkiem sporo osób.
Przejście łączące dworzec  Houtong z kocią wioską
Klawy koci lampion w hali dworca Houtong
Kopalniany kot
Leniwy kot
Hmm, nie kot ? Modliszka!
Kot okienny

Dzbankokot
Abstrakcyjny kot
Nie kot? Chrabąszczodoniczka
Koty fotomodele
Megakot
Jedzenie na patyku

Houtong, widok na zakład wzbogacania węgla kamiennego (ale się naszukałam jak to po polsku jest)
Świecący model wyżej wspomnianego zakładu
Natura i krajobraz postindustrialny
Wejście do głównej kopalni Ruisan
Pozor na ... skakające koty
Po spacerze po Houtongu, połączonym z zakupem świeżego soku z arbuza, i poszukiwaniem przystanku autobusowego, wróciłyśmy do stacji Ruifang 瑞芳, którą mijałyśmy w drodze tutaj, aby stamtąd pojechać już autobusem do Shuinandong. Po drodze mijałyśmy kolejny cel naszej wycieczki, czyli Jiufen. Okazało się, że autobus, który miał jechać bezpośrednio do Shuinandong, kończy bieg przy Jinguashi 金瓜石 (miejsce z kopalnią złota, ten sam link, co powyżej), i tam się trzeba przesiąść do małego busa. I chociaż nasz cel jest oddalony od Jinguashi o jakieś 2,5 km, to jednak ani temperatura, ani kręta droga wzdłuż której jeździ sporo samochodów nie tworzyły sprzyjających warunków do pieszej podróży. Na szczęście nie musiałyśmy czekać długo na odjazd autobusu i już po paru minutach znalazłyśmy się w Shuinandong.
Widoki po drodze
Pamiętacie jeszcze Wzgórze Czajniczka? Tak, oto ono od innej strony
A droga wije się...
Tam można podziwiać dwie atrakcje - Trzynaście kondygnacji 十三層 i Złoty Wodospad 黃金瀑布. Trzynaście kondygnacji to potoczna nazwa Rafineria Tianjin, gdzie obrabiano złoto wydobywane w sąsiednim Jinguashi. Dni świetności to miejsce ma dawno za sobą, jednakże takie porzucone, teraz prezentuje się dość mistycznie - takie współczesne piramidy inkaskie. Złoty Wodospad natomiast bierze swoją nazwę od koloru wody, w której znajduje się duża ilość utlenionego pirytu i arsenu (hmm, mam nadzieję, że nie piszę jakiś głupot) co sprawia, że ma ona złoty odcień.
Trzynaście kondygnacji
Nie wiem, jak to się nazywa
Złote kamienie
Złoty Wodospad
Droga wzdłuż wybrzeża
Okolice Shuinandong
Jeszcze raz Trzynaście Tarasów
I jeszcze raz nie wiem co
Wyspa między kablami
I najprawdopodobniej po raz kolejny Wzgórze Czajniczka
Shuinandong

Złoty Wodospad
Do takich atrakcji naturalno-industrialnych doszła jeszcze Galeria Sztuki Shuinandong (Shancheng Meiguan 山城美館), gdzie spędziłyśmy parę chwil zachwycając się sprzedawanym tam rękodziełem.
Sztuka
Wydmuszkowa lampa

Klawy stworek w galerii sztuki

Odpoczęłyśmy też w pobliskiej kawiarni, gdzie można było dostać pizzę ananasowo-bananową podawaną na liściu. I jakkolwiek ten opis nie brzmi, to była to chyba najlepsza pizza, jaką jadłam do tej pory na Tajwanie.
Pizza owocowa
Po posileniu się przyszedł czas na Jiufen. Kasia była zaopatrzona w mini przewodnik po Jiufen przygotowany przez nauczyciela prowadzącego dodatkowe zajęcia z Życia Codziennego na Tajwanie. Przewodnik składał się z dosłownie kilku stron, ale zawierał szczegółowe adresy wszystkich najbardziej polecanych miejsc, restauracji, sklepów z przekąskami, herbaciarni i sklepów z pamiątkami. Postanowiłyśmy się pobawić w Tajwańczyków i podążyć śladami jedzenia. I tak też udało nam się spróbować bardzo dziwnych przekąsek zamieszczonych na zdjęciach.
 Poza jedzeniem kupiłyśmy trochę pamiątek, hurra.
Zagadka: co to jest? Podpowiedź, nie jest do jedzenia
Intrygujące danie, które ma jakiś związek z burakami i z kleistym ryżem
A wygląda jak kluchy z truskawkami
Ślimaki
Słone ciastka taro na parze (podobne w smaku do pierogów ruskich, naprawdę!)
Uliczki Jiufen
Bóstwo hazardu
Różni panowie z polityki
Zimne piwko
Pasek, który nabyłam
Dzień planowałyśmy zakończyć w herbaciarni. Pytanie tylko, której. Stwierdziłyśmy, że wersja z paczką herbaty na dwie osoby jest trochę za droga, toteż poszłyśmy do takiej herbaciarni, gdzie można było dostać po prostu dzbanek herbaty na osobę. Doczekałyśmy tam ciemności na niebie i tysiąca świateł na Morzu Yinyang 陰陽海.

Ulica herbaciarni w Jiufen
Tymczasem na wodzie
Na wodzie z trochę dalszej perspektywy
Herbaciarnie w Jiufen
Znowu woda
Większa perspektywa: Jiufen i Morze Yinyang
Morskie świetlki

Powrót do Tajpej zajął nam dość sporo czasu, ale chyba i tak nie było tak źle, jak wyglądało, że może być, gdy zobaczyłyśmy ogromną kolejkę oczekujących na autobus z Jiufen do Tajpej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz